Strzępy miasta

Małgorzata Wach: Zamieniłeś dawną przestrzeń restauracji Jubilatka w Nowej Hucie w artystyczne studio, w którym realizujesz projekt „Pamięć miasta”. Możemy o nim opowiedzieć? 

Milosh Luczynski: Szczerze mówiąc, bardziej niż słowo „projekt” wolę w przypadku „Pamięci miasta” słowo „interwencja”, bo sygnalizuje, że interweniuję w zastaną przestrzeń. Nie mam wszystkiego od początku do końca zaplanowanego. Buduję w zastanym miejscu nową czasoprzestrzeń niejako a vista, w znacznej mierze improwizując. 

„Pamięć miasta” jest jak palimpsest, w którym nakłada się na siebie wiele różnych warstw i kontekstów. Z jednej strony mamy prace, które przywiozłem z mojej paryskiej wystawy pt. „Widzę bezgraniczną arogancję moich uprzedzeń, jestem tylko człowiekiem”. Z drugiej, są prace rodziny Kruczków, które do tej przestrzeni zaprosiłem. W kolejnym pomieszczeniu jest studio, w którym rejestruję wideo z mieszkankami i mieszkańcami Nowej Huty, w jeszcze innym miejscu znajduje się instalacja Ryszarda Szozdy pt. „Małpia wyspa”. Jest stół, stworzony przez Wspólnotę Emaus z Grzegorzem Hajdukiem, przy którym odbywają się herbaciane spotkania i gdzie nakładają się na siebie dźwięki kilku instalacji z sali głównej i miasta…

Najważniejszą częścią interwencji są jednak spotkania z mieszkańcami. 

Notuję w formie wideo ich sylwetki, opowieści i gesty, jako fragmenty rzeczywistości, z której pochodzą. Następnie buduję rodzaj „rzeźby świetlnej”, zmieniając plac pomiędzy Jubilatką a Kinem Świt w przestrzeń zbiorowej pamięci nowohucian. W piątkowe letnie wieczory z bocznej fasada kina, dopełniając jej architekturę, wyłaniają się postacie, których chór wielogłosem recytuje obrazy pamięci.

Kim są ludzie, którzy podzielili się z Tobą swoimi opowieściami? 

Dotąd spotkałem około 80 osób. Bohaterkami i bohaterami nagrań są osoby w bardzo różnym wieku. W niektórych przypadkach są to spójne opowieści, tzn. takie, które mają początek, rozwinięcie i koniec. W innych są to tylko strzępy wspomnień, obrazy, które ktoś próbuje w swojej pamięci odtworzyć. Ta fragmentaryczność i spontaniczność jest dla mnie bardzo ważna, bo właśnie taka jest nasza pamięć i rzeczywistość – pokawałkowana i nieliniowa.   

Skąd pomysł na „Pamięć Miasta”? 

„Pamięć miasta” jest pochodną projektu, który realizowałem kilka lat temu wspólnie z Luz Mando w Vaulx-en-Velin we Francji, na przedmieściach Lyonu, gdzie w latach 80. były pierwsze zamieszki na tle rasowym w Europie. Do dzisiaj Vaulx-en-Velin jest dla wielu Francuzów synonimem getta.  

Postanowiłem, że przeniosę się tam na jakiś czas z całą rodziną, czyli z Luz Mando, która była moją partnerką i dwiema córkami. Zamieszkaliśmy wśród sąsiadów, którzy są najmniej uprzywilejowaną grupą społeczną wśród mieszkańców Francji. Ci ludzie przybyli z różnych stron świata, uciekając od nieszczęść albo szukając lepszego życia. Są wśród nich m.in. osoby pochodzące z miejsc, w których trwają konflikty zbrojne, ale też ekonomiczni imigranci. Zrobiliśmy dla nich i z nimi projekt pt. „Miasto przyszłości”, do którego wymyślali swoje własne scenariusze. Ich narracje zrealizowałem w technice mappingu wideo, w którym pojawili się autorzy tych filmów. Byli więc równocześnie autorami scenariusza i bohaterami filmu, który sami napisali. W sumie zrealizowaliśmy sześć części tej opowieści, które łącznie trwały godzinę. 

Gdzie można było je później zobaczyć? 

Wyświetlaliśmy je co wieczór, przez cały rok, na trzech jedenastopiętrowych wieżowcach. W tym czasie widziało je ze swoich okien około sześciu tysięcy osób, które mieszkają w tej dzielnicy. Fakt, że widzieli te filmy codziennie i mogli zobaczyć tam również samych siebie, w realny sposób wpłynął na sposób ich myślenia i postrzegania świata.

Poczuli, że są dla kogoś naprawdę ważni, że ktoś na nich patrzy i ich słucha. Byli z tych nagrań tak dumni, że niektórzy przywozili z daleka swoje rodziny, żeby im pokazać, że są częścią świetlnego fresku, który znajduje się na budynkach. Zapraszając osoby w pewnym sensie wykluczone, sprawiliśmy, że niektóre z nich zaczęły realizować swoje marzenia.  

 

Możesz przywołać jakąś konkretną historię?

Część młodych osób, które brały udział w warsztatach, stało się w trakcie realizacji projektu moimi asystentami albo robiło u mnie staż. Niektórzy uwierzyli w siebie na tyle, że mogli pójść ścieżką, która wcześniej wydawała się dla nich niedostępna. Wśród nich była m.in. młoda dziewczyna, dealerka, która chciała się uwolnić od dotychczasowego życia, ale zupełnie nie wiedziała, jak to zrobić. Pracując z nami uwierzyła, że inny scenariusz jej życia jest możliwy. Udało jej się potem dostać prace w wymarzonej restauracji w centrum Lyonu, w której pracuje do dzisiaj. Może to zabrzmieć banalnie, ale przed tą osobą otworzyła się bezpieczna i pewna przyszłość. Rozmawiałem z nią ostatnio. Powiedziała, że jest szczęśliwa. Poczułem, że takie projekty mają sens, zarówno w wymiarze artystycznym, jak i społecznym. 

W podobny sposób myślisz o „Pamięci miasta” w Nowej Hucie?

Nowa Huta nie jest przedmieściem Krakowa. To osobne miasto, którego mieszkańcy są dumni z miejsca, w którym żyją. Jeżeli nawet były to kiedyś niebezpieczne „przedmieścia”, to dzisiaj jest już zupełnie inaczej.

Dla mnie „Pamięć Miasta” to okno do podświadomości miasta jako globalnej istoty czy organizmu, który, niczym planeta Solaris u Lema, wysyła nam poetyckie i fragmentaryczne przesłania z głębi swej archetypicznej podświadomości. 

Miasto komunikuje się z nami poprzez głosy świetlnych duchów-figur, reprezentujących jego mieszkańców. To od nas, odbiorców, zależy, czy zdołamy zidentyfikować i zrozumieć ogólny obraz, czy zauważymy istnienie, czy zrozumiemy organizację i porządek Patternu. 

O czym rozmawiasz z bohaterami swoich nagrań?  

Właściwie nie zadaję im pytań, bo nie chcę ukierunkowywać ich wspomnień, a jedynie otworzyć spontaniczny strumień pamięci. Im mniej kontrolowany przez intelekt i intuicyjny, tym bardziej jest dla mnie wartościowy… Proszę o wspomnienia związane z Nową Hutą, włączam kamerę i czekam co się z ich pamięci wyłoni. 

Dużo się generalnie mówi o dziedzictwie materialnym, inwestuje się w budynki i pomniki, a przecież istnieje też dziedzictwo niematerialne, czyli żywi ludzie, ich życie i pamięć. Jeżeli nikt do tej pamięci nie sięga, ona znika wraz z nimi. W tym sensie „Pamięć miasta” jest też próbą ocalania historii tego miejsca i ludzi, którzy to miejsce tworzą.  Jak mówi afrykańskie przysłowie: „śmierć starca, to pożar biblioteki”. Ta praca rezonuje ze wszystkim, co dotąd zrobiłem. 

„Obrazy pamięci, odlegle wspomnienia, zacierając granice między rzeczywistością a wyobraźnią, dają wgląd w «podświadomość miasta»”, powiedziałeś przy okazji naszej wcześniejszej rozmowy. Co miałeś na myśli? 

Wiele tradycyjnych kultur, ale też współczesna nauka, sugerują koncepcję „globalnej inteligencji”. Ideę, że mrówki i lasy, gdzie drzewa komunikują się i podejmują wspólne decyzje, zwierzęta, które zdają się być w kontakcie z „innymi światami”, posiadają pewną formę zbiorowej świadomości. 

Jeśli wszechświat, planeta i natura mają globalną świadomość i inteligencję, a każdy człowiek jest częścią miejskiego Organizmu-Ciała z własną „wyższą świadomością”, to oznacza, że każdy z nas jest elementem większej całości. W tym sensie strzępy pamięci i nagle wyłaniające się wspomnienia stają się elementami układanki – fragmentami wielkiego kosmicznego porządku. 

„Pamięć Miasta” staje się monumentalną rzeźbą świetlną, w której mieszkańcy przeistaczają się w archetypiczne świetliste duchy-figury.

Starożytne monumentalne postacie, mityczne duchy przodków z folklorystycznych, tradycyjnych opowieści, z owianych tajemnicą odwiecznych rytuałów. Świetliste duchy miasta, z przeszłości i przyszłości, rozmawiają z nami, przynosząc fragmenty swoich opowieści, które pojawiają się, by znów wtopić się w chóralny wielogłos. 

Przynosząc obrazy pamięci, mieszkańcy miasta dołączają do chóru. Ich głosy stają się słyszalne a później zanikają, mieszając się i ustępując miejsca innym fragmentom globalnej poetyckiej tajemnicy nas, mieszkańców miasta.

Opowiedz, proszę, jak się zaczęła Twoja współpraca z Domem Utopii?

O tym, że Nowej Hucie jest Dom Utopii, dowiedziałem się kilka miesięcy temu. Kiedy zacząłem się bliżej przyglądać projektom i ideom, które Wam przyświecają, pomyślałem, że koncepcja tego miejsca idealnie rezonuje z tym, czym ja sam się od lat zajmuję. Dom Utopii jest dla mnie radykalnym, nowatorskim i unikatowym centrum sztuki. 

W swojej pracy nigdy nie próbowałem się ograniczać albo definiować jako artysta pewnego typu. Płynnie przechodziłem pomiędzy wydarzeniami performatywnymi, scenicznymi, parateatralnymi, performansem i klasycznymi formami sztuk plastycznych. 

Nigdy nie interesowało mnie oprawianie prac w ramy czy używanie istniejących standardowych formatów. Przeciwnie! Nie zdarzyło mi się robić dwóch takich samych rzeczy. Taka postawa zakłada ciągłe poszukiwania, już na poziomie samego medium. To trochę tak, jakbym podczas tworzenia każdej z prac uczył się od początku alfabetu albo wręcz wymyślał ten alfabet od zera. Mam wrażenie, że podobne idee przyświecają Domowi Utopii, co z pewnością jest ogromną zasługą Małgorzaty Szydłowskiej, dyrektorki tego miejsca i kuratorki nowohuckiej odsłony „Pamięci Miasta”. Małgorzata myśli o sztuce bardzo szeroko. Nie ogranicza się do jakiejś konkretnej dziedziny, chociaż sama jest scenografką. Jej otwartość na artystyczny eksperyment i wolność są mi bardzo bliskie. 

Masz jakieś związki z Nową Hutą? 

Jako młody człowiek przez kilka lat mieszkałem w Krakowie, studiując na Akademii Sztuk Pięknych. Nowa Huta nie była w obszarze moich artystycznych poszukiwań, ale wiąże się z nią moja rodzinna historia, która również wpisuje się w „Pamięć miasta”.

Opowiedz o niej, proszę. 

Urodziłem się w Sanoku, czyli niemal w Bieszczadach. Stamtąd też pochodził kuzyn mojego dziadka ze strony matki – Marian Kruczek, czyli jeden z pierwszych i najbardziej rozpoznawalnych nowohuckich artystów. Nigdy nie poznałem go osobiście, ale jego postać była obecna w mojej świadomości od dziecka. Mam w pamięci takie przebłyski, że jestem z rodzicami w muzeum, w którym pokazują mi „betonowe krasnoludki” które zrobił Marian Kruczek. 

Kiedy okazało się, że będę realizował z Domem Utopii „Pamięć miasta”, od razu pomyślałem, że muszę do niego zaprosić zarówno Mariana Kruczka, jak i jego potomków. Okazało się, że jedyną osobą artystyczną, która nadal żyje, jest Kasia Szadkowska, czyli wnuczka Mariana, która sama też jest malarką. Artystą był również jej ojciec – Paweł Kruczek i babcia – Józefa Sobór-Kruczek. Powiedziałem o swoim pomyśle Małgorzacie Szydłowskiej, która jest kuratorką „Pamięci Miasta” i Łukaszowi Trzcińskiemu odpowiedzialnemu za koordynacje projektów artystycznych w Domu Utopii. Uznaliśmy to za dobry pomysł. Ogromnie się cieszę, że udało nam się go zrealizować. 

Marian Kruczek założył „Galerię pod Chmurką”. Ty zrealizowałeś w Paryżu projekt „CloudCity” („Miasto Chmur”) i „Chmury z betonu”. Czy tematy tych prac jakoś ze sobą dialogują?

Robiąc wystawę w Paryżu, nie myślałem o Kruczku. W „CloudCity” chodziło mi m.in. o to, że miasto jako organizm wspina się z wieżowcami w górę i im wyżej, tym jest bliżej Olimpu i jego sacrum. Potem zrobiłem serię prac „Chmury z betonu”. Po jakimś czasie okazało się, że one doskonale rezonują z tym, co zamierzam zrobić w Nowej Hucie. Mamy tu analogie do „Galerii pod Chmurką”. Jest beton i jest utopia, która była bliska również Marianowi Kruczkowi. Wszystko zaczęło się łączyć w jeden Pattern.

Można chyba powiedzieć, że tworzysz pewnego rodzaju epopeję nowohucką?

Chciałbym. Za sprawą tych wszystkich działań i prac Jubilatka aspiruje do odzyskania pozycji przestrzeni mitycznej, zresztą nie tylko dla mnie. Sławek Shuty, który współtworzy „Pamięć Miasta”, opowiedział mi, że jako 19-latek miał ze swoim zespołem rockowym próby w Kinie Świt. Później chodzili na piwo do Jubilatki. Dla niego to też jest kultowa historia. No ale w międzyczasie zarówno po Jubilatce, jak i po Kinie Świt przejechał walec agresywnego neoliberalnego kapitalizmu, który w strefach postsowieckich widać o wiele bardziej, niż w jakichkolwiek innych częściach świata. 

Opowiedz, proszę, o Twoich pracach, które można zobaczyć w Jubilatce. 

Przez dziewięć tygodni, które poprzedziły nowohucką „Pamięć miasta”, miałem w Centrum Sztuki La Traverse w Paryżu wspomnianą wcześniej wystawę „Widzę bezdenną arogancję moich własnych uprzedzeń, jestem tylko człowiekiem”, co jest cytatem z książki „Kosmiczna spirala. Przekazywanie wiedzy za pośrednictwem DNA”. Jej autorem jest Jeremy Narby, który spędził kilka lat w Amazonii, żyjąc z plemieniem Ashaninca w Peru.

Jego obserwacje uczestniczące doprowadziły go do bardzo ciekawych wniosków. 

To znaczy?

W świecie w którym każda forma życia jest oparta na tym samym kodzie, a współczesna nauka 90% tegoż ciągle nazywa śmieciem (JunkADN), Narby postawił tezę, że w pewnych, szczególnych stanach świadomości możemy podłączyć się do zapisu wiedzy, które ten kod zawiera. Stąd analogie obrazów archetypowych w cywilizacjach geograficznie bardzo od siebie odległych. Stąd też przepisy na produkcję nieprawdopodobnie skomplikowanych leków, które zachodnie koncerny farmakologiczne wykradają chodzącym na bosaka Indianom w Amazonii. I stąd też globalna świadomość i inteligencja Żyjącego. 

Co masz na myśli mówiąc o „Żyjącym”? 

Żyjącym/Żyjącą jest dla mnie Natura. 

Także „The Ecological Thought” Timothy Mortona, jego koncepcje Sieci, Ciemnej ekologi czy Hiperobiektow wywarły duży wpływ na prace, które tu pokazuję.

Od kiedy zajmuję się twórczością, próbuję docierać do świadomości odbiorców poprzez różne drogi percepcji, eksplorować to, w jaki sposób ta percepcja funkcjonuje. Uważam. że nie da się w pełni dotrzeć do świadomości „innego” jedynie poprzez słowa. 

Pisarze i dramaturdzy byliby innego zdania…

Jakiś czas temu dyskutowałem o tym z pewnym francuskim reżyserem teatralnym. Francuski teatr jest bardzo literacki. Jest wiele przedstawień, które operują wyłącznie tekstem. Nie ma światła, scenografii, kostiumu, tylko słowa. Wspomniany reżyser powiedział, że nośnikiem sensu jest wyłącznie tekst, z czym nie mogę się zgodzić, robiąc to, co robię. 

Kuratorką mojej paryskiej wystawy była Bettie Nin, która jest artystką i genialną zupełnie osobą. Zainspirowaliśmy się trzema tekstami, dwa to wspomniane wcześniej książki. Trzecim jest „Crisis of Transformation”, niepublikowany tekst blisko 90-letniego dzisiaj pisarza – Normana Spinrada, jednego ze znaczących amerykańskich autorów science-fiction, przyjaciela Philipa K. Dicka i Stanisława Lema.

Ważnym tematem w Twojej twórczości jest natura. Często pojawia się w Twoich pracach, również w tych, które można zobaczyć w Jubilatce. 

Kultura judeo-chrześcijańska postawiła ludzi w centrum świata. Według niej jesteśmy pniem drzewa, z którego wyrastają konary, mające o wiele mniejszą wartość. Tymczasem we wszystkich najnowszych koncepcjach, które o wiele bardziej odpowiadają rzeczywistości, nie ma żadnego centrum, ani wartościowania tego, co żywe. Jesteśmy wszyscy ze sobą połączeni. Nie ma więc najmniejszego powodu, żeby stawiać naturę w opozycji do kultury, ponieważ my sami jesteśmy naturą, podobnie jak słoń, mrówka czy drzewo. Tylko 0,1% naszego kodu genetycznego jest specyficzne dla Homo Sapiens, reszta jest taka sama jak DNA wszystkiego, co żyje. 

Patrząc na Twoje portfolio, można odnieść wrażenie, że Jesteś nieustannie w drodze. Realizujesz swoje projekty niemal na całym świecie.  

Niezwykle ważna w mojej pracy jest idea nomadyzmu. Podróże są dla mnie ogromnym źródłem inspiracji. Od zawsze czułem się dobrze, kiedy byłem w ruchu. Podróże dają mi poczucie wolności, a wolność jest dla mnie najważniejsza.

W ubiegłym roku podróżowałem przez miesiąc po Australii. Przejechałem ponad 5500 km, odwiedzając mnóstwo niezwykle ciekawych miejsc. W tym m.in. deszczowe lasy tropikalne, które są – moim zdaniem – takimi archetypowymi obrazami Edenu. Pod wpływem tego, czego tam doświadczyłem, zacząłem serię prac, obrazów, rysunków i instalacji pt. „Panspermia”, w których staram się eksplorować szczególny rodzaj kompozycji, przenosząc na klasyczne formy plastyczne pochodzące z nowych mediów i innych dyscyplin immersje. To trochę tak, jakbyśmy zamiast patrzeć na pejzaż, byli zanurzeni w jego wnętrzu. 

Obrazy z tej serii również można zobaczyć w Jubilatce. 

Przywiozłem do Nowej Huty dwie prace z tej serii:  „Panspermia Green” i „Panspermia Vortex”. Podróż po australijskim NSW zainspirowała cały okres pracy nad moją ostatnią wystawą. Odwiedziłem tam około 50 parków narodowych, które są małymi instytucjami i w sumie dość dziwnymi tworami.  

Dlaczego? 

W ciągu jednego dnia można odwiedzić na przykład trzy parki. Wjeżdża się na zamknięty teren, kupuje się bilet i zaczyna się tour po parku, a kilkanaście metrów dalej, tuż za ogrodzeniem, parku już nie ma. Jest tylko zdewastowana przez intensywną agrokulturę ziemia. Niszczona nieustannie pestycydami, które nie dają szans, żeby mogła się odrodzić albo zregenerować. Po drugiej stronie siedzą ściśnięte za płotem kangury, które podlegają ochronie. Patrzyłem na to i myślałem, że to, co robi człowiek jest totalnym bezsensem. Nijak ma się do koncepcji o których mówiłem wcześniej, tzn., że jako ludzie jesteśmy częścią Żyjącego (Natury), a nie jakimś osobnym bytem. Tymczasem z jednej strony jesteśmy dla Natury szkodnikami, a z drugiej staramy się być się jej konserwatorami. Starałem się to przekazać za pomocą pracy, którą również można obecnie zobaczyć w przestrzeni Jubilatki. 

Opowiedz o niej proszę tym, którzy nie będą mieli okazji, żeby ją osobiście zobaczyć.

Bezpośrednio po powrocie z Australii, w paśmie Bukowicy w Beskidzie Niskim zrywałem latem świeże liście bukowe. Spróbowałem je odizolować za pomocą szkła i betonu zbrojonego, w obiektach które nazwałem „próbkami”. Okazało się, że ta próba konserwacji de facto przynosi stworzenie czegoś radykalnie innego od punktu wyjścia.

To znaczy?

Mimo izolacji, te piękne, świeże liście pokryły się grzybami i różnego rodzaju naroślami. Zmieniły się w coś zupełnie innego. To pokazuje pewnego rodzaju wynaturzenie i absurd naszych czasów. 

Na mojej paryskiej wystawie były też instalacje wideo, p.. „Transowy taniec do muzyki kropli deszczu” z muzyką Richarda i Duncana Pinhasów. Richard Pinhas jest francuskim muzykiem awangardowym, z którym współpracuję od 25 lat. Próbowałem go ściągnąć do Nowej Huty na wspólny występ w ramach „Pamięci Miasta”, ale jego 80-letnie ciało nie mogło przystać na tę propozycję. 

Zupełnie inną opowieścią niż Twoje australijskie prace jest instalacja „Kliny”, którą zrobiłeś w Beskidzie Niskim.  

Niedaleko drewnianej chałupy, którą zbudowałem w Beskidzie Niskim, jest miejscowość Bukowsko, z której pochodzi znaczna część mojej rodziny. Ludzie, którzy tam żyją, opowiedzieli mi, że w latach 30. XX wieku ówczesny „Pan”zebrał wszystkie rodziny i sprzedał im 300 hektarów lasu. „On coś przeczuwał”, mówili moi rozmówcy. Chłopi, którzy kupili las założyli „Włościańską spółkę leśną” – rodzaj kooperatywy. Przetrwali wojnę, czasy stalinowskie i komunę. Niemal wszystkie lasy dookoła są w mniejszym lub większym stopniu zdewastowane, a należący do około stu rodzin Bukowskich las rozkwita. 

W jaki sposób udaje im się przez blisko wiek zgodnie tym lasem zarządzać?

Te wszystkie rodziny zbierają się dwa razy do roku, żeby podczas głosowania zdecydować, które drzewa i w jakiej liczbie zostaną wycięte. Od razu myślą też o nasadzeniach. Cała wieś jest opalana w zimie drewnem z tego lasu. Czerpią też z niego wszyscy, którzy potrzebują elementów drewnianych do budowy swoich domów. Jeszcze udaje im się trochę tego drewna sprzedać i na tym zarobić.  Rozmawiałem z tymi ludźmi o lesie, o tym jak żyją i wiesz co usłyszałem?

Powiedz. 

Odpowiedzieli, że muszą dbać, żeby w tym miejscu nie było pustyni. Robią to dla swoich dzieci, wnuków i prawnuków. Gdyby wszystko dookoła powycinali, to co by tym dzieciom i wnukom zostawili? Na jakim świecie przyszło by im żyć? Jeden z najstarszych mężczyzn – pan Grześ, który jest leśniczym, powiedział: „a co się stanie jak my to wszystko wytniemy, a przyjdzie koniec czasu?”. O jakim „końcu czasu” on mówił?  Przecież to jest ta głęboka mądrość, intuicyjna, zwierzęca niemal… Myśl o przetrwaniu lini genealogicznej, gatunku, niemalże życia. Świadomość na „wyższym poziomie”, której nie zaburza chciwość i zaspokajanie potrzeb tylko „tu i teraz”. 

Wróćmy jeszcze na chwilę do Jubilatki. W tej przestrzeni jest jeszcze jeden obraz zainspirowany Australią, który przyciąga wzrok. Wykonałeś go na lnianym płótnie. 

Lniane płótno było synonimem rozwoju gospodarczego Europy Środkowo-Wschodniej w XIX wieku i w początkach dwudziestego. Później, podobnie jak inne substancje naturalne, np. konopie, zostało całkowicie wyparte i zastąpione sztucznymi materiałami, które są trwałe i mocne, ale de facto są dla naszego ciała trujące. Tymczasem len jest jednym z najpiękniejszych materiałów, jakie istnieją. Na tym płótnie, które miałem w rolce, narysowałem duży rysunek, który ma 8 m na 2,20 m. Namalowałem też obraz, który jest w Jubilatce częścią instalacji „Panspermia Vortex”, do której użyłem też kawałków pokruszonego betonu z budynków nowohuckich. W tych pracach na lnie, z cyklu „Panspermia”, ta dżungla i las są nadal żywe.

Do swoich projektów często zapraszasz przyjaciół. Wśród artystów, którzy dotąd pojawili się w przestrzeni Jubilatki był m.in. paryski DJ Patrick Vidal, Łukasz Szałankiewicz „Zenial”, malarz Ryszard Szozda, Marek Chołoniewski. Będzie też Włodek Kiniorski. Poza tym również pisarz Sławek Shuty, z którym realizujesz „Pamięć Miasta”. Wielokrotnie podkreślałeś też, jak ważnym artystą jest dla Ciebie Rafał Mazur, muzyk i filozof, który realizuje tutaj cykl Koncertów Głębokiego Słuchania. 

Staram się współpracować z ludźmi, którzy mają podobną energię do mojej. Bilska jest im też filozofia, którą wyznaję. Z niektórymi współpracuję od 25 lat, czyli od czasu, kiedy zacząłem swoją aktywność artystyczną. 

Z Markiem Chołoniewskim poza odwieczną współpracą łączy nas głęboką przyjaźń. Na wystawie jest „Modus Interno” jako niewielka, zmapowana makieta-rzeźba. Dwanaście lat temu zrealizowałem mapping na dużym budynku w Cascais w Portugalii podczas festiwalu Lumina. Marek był autorem muzyki do „Motus Inteno”. Patrick Vidal jest guru paryskiej sceny dj-skiej LGBT, żywą encyklopedią muzyki elektronicznej. Śpiewał w pierwszym francuskim zespole punkowym. Występowaliśmy wspólnie dziesiątki razy. Z Zenialem, który tak jak ja urodził się w Sanoku, przez około dekadę współtworzyliśmy Okosanu, czyli duet audiowizualny grający koncerty A/V. Zagraliśmy kilka tras w różnych krajach. 

Milosh Luczynski i Patrick Vidal w Jubilatce

Z Włodkiem Kiniorskim, który pojawi się w Jubilatce 30 sierpnia, poznaliśmy się na trasie Polish Sound Art in China w 2006 roku, a ze Sławkiem Shuty jesteśmy sąsiadami. Moja chata jest na północnej, a jego na południowej stronie pasma beskidzkiego, które oddziela Bukowsko od Jaślisk. Z Rafałem Mazurem poza przyjaźnią i sztuką łączy nas miłość do dalekiego wschodu, jego filozofii, koncepcji życia i świata. 

Niezwykle ważną dla mnie artystką, którą chciałbym w tej opowieści wymienić, jest również Ewa Ciepielewska, malarka, performerka i aktywistka, która napisała do mojej paryskiej wystawy tekst „Kępa zielona” o swoich podróżach po rzece. Ewa, poza tym że jest cudowną, mądrą osobą, jest moją artystyczną idolką.

W tekście, który przywołałeś napisała m.in.: „Moja ojczyzna/matczyzna jest tam, gdzie moje serce – w lesie, na rzece. Na Wiśle, na Kępie Zielonej, na 710 kilometrze, naprzeciw Ciechocinka. Wiosną rozbijam tam namiot, głogi kwitną i czuję, że jestem w domu”. Potrafiłbyś określić, gdzie jest dzisiaj Twoja „Kępa Zielona”? 

Chyba w drodze. 

Milosh Luczynski jest artystą multidyscyplinarnym. Zajmuje się wideo, instalacją, performansem, rysunkiem, malarstwem, obiektem, światłem, scenografią… Łączy sztuki wizualne, muzykę, teatr i technologię. Studiował antropologię kulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, przestrzeń i kolor na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz sztukę i komunikację na Akademii Sztuk Pięknych w Tuluzie. Jego prace były wystawiane m.in. w Paryżu, Pekinie, Berlinie, Londynie i Sydney. Mieszka i pracuje w Paryżu, Beskidzie Niskim i Normandii.

Zdjęcia: Artur Rakowski

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

#newsletter
Bądź na bieżąco