„Intuicyjnie zaczęłam pytać o to, czym dla osób mieszkających w Nowej Hucie jest dom. Pytałam, jakie mają wyobrażenia na jego temat” – mówi Simone Rueß, artystka wizualna pochodząca z Niemiec, która w lipcu i wrześniu przemierzała z mobilnym stołem ulice Nowej Huty, tworząc mapy codziennych tras jej mieszkanek i mieszkańców.
Małgorzata Wach: Archeologia Codzienności to…
Simone Rueß: … niewidzialne i widzialne ślady, które są zapisywane w przestrzeni poprzez nasze codzienne działania.
Obraz, który Ci się kojarzy z codziennością?
To jednocześnie indywidualna i wspólna przestrzeń ruchu w stale zmieniającej się relacji z architekturą i otoczeniem. Nazywam ją movement space. Z jednej strony istnieją bardzo osobiste, prywatne „movement spaces”, tworzone przez nasze codzienne przemieszczanie się, z drugiej – „przestrzeń ruchu” społecznego, w której przecinają się nasze drogi.
Myślę o przestrzeni bardzo wizualnie. Dlatego tworzę mapy, które można zobaczyć, po których można się poruszać. Nie zawsze da się je ubrać w słowa.
Takie „mapy” bez słów tworzy też Rafał Mazur, który zajął się rejestracją nowohuckich dźwięków. Wasze projekty złożą się na kolejną odsłonę Archeologii Codzienności.
W naszych opowieściach operujemy różnymi językami, język Rafała jest dźwiękowy, a mój wizualny. Zbieram indywidualne karty ruchu od poszczególnych osób, Rafał natomiast wszystko nagrywa. Łączymy te różne działania w wielowarstwową narrację o Nowej Hucie i ludziach, którzy tam mieszkają – trochę tak, jak tka się dywan.
W jaki sposób rozpoczęła się Twoja przygoda z tym projektem?
Moja współpraca z Domem Utopii rozpoczęła się od spotkania z Łukaszem Trzcińskim. Poznaliśmy się w Szczecinie, podczas wystawy, na której prezentowałam swoje prace z narracjami biograficznymi i animowanymi diagramami czasowymi. Na potrzeby tego projektu rozmawiałam z ludźmi w różnym wieku. Niektórzy mieli 30, 40 lat, ale były też osoby, które skończyły 80 lat i część wspomnień zaczynała im się już zacierać w pamięci. Przekładałam ich narracje na język wizualny, tworząc z nich rysunki. Kiedy Łukasz zobaczył mój projekt stwierdził, że ta idea jest bardzo podobna do projektu, który realizujecie w Domu Utopii. Zapytał, czy chciałabym poznać to miejsce i porozmawiać z ludźmi, którzy tu mieszkają. Powoli zaczęła się wyłaniać wizja nowohuckiego projektu.
Jakie były Twoje pierwsze wrażenia z Nowej Huty?
Po raz pierwszy przyjechałam tu w 2010 roku. Mieszkałam wtedy przez cztery lata w Warszawie i podróżowałam po innych częściach Polski. Zawędrowałam też do Nowej Huty. Wtedy zwiedzałam ją przede wszystkim w kontekście historii i ujmującej architektury przestrzeni.
Tym razem miałam zupełnie inny odbiór tego miejsca. Na ulicach, osiedlach i podwórkach spotkałam wiele osób, z którymi długo rozmawiałam. Poznawałam Nową Hutę oczami jej mieszkanek i mieszkańców.
O czym rozmawialiście?
Mój projekt rozpoczął się już de facto w zeszłym roku. Wtedy intuicyjnie zaczęłam pytać o to, czym dla osób mieszkających w Nowej Hucie jest dom. Pytałam, jakie mają wyobrażenia na jego temat. Chciałam powiązać go z moim szerszym projektem „INhabit”, w którym badam, jak różnie definiujemy dom, a także zastanawiam się, jak można go powiązać z miejscem, w którym żyjemy.
Co na temat domu mówili Twoi pierwsi rozmówcy/rozmówczynie?
Młoda kobieta, którą na początku spotkałam powiedziała, że dla niej domem jest właśnie Nowa Huta, bo tutaj się urodziła i dorastała. Inni opowiadali, skąd przyjechali do Nowej Huty, gdzie pracowali i dokąd chodzili na co dzień. Interesujące jest dla mnie to, co opowiadający czerpią, aby wyjaśnić swoje wyobrażenie o domu. Czy wracają do wspomnienia z dzieciństwa, czy opisują swój obecny dom, czy kontakty z innymi ludźmi.
W ten sposób zaczęły powstawać pierwsze mapy, które pozwoliły mi na analizowanie struktury tego miasta.
Na pierwszy rzut oka Twoje rysunki przypominają dość abstrakcyjne kształty.
W moich działaniach zawsze traktuję przestrzeń z pytaniem o jej strukturę. W odpowiedzi na architekturę i infrastrukturę, nieustannie kształtujemy przestrzeń naszym ruchem. Kształty codziennych wędrówek stanowią jakiś rodzaj osobistego śladu, który po sobie pozostawiamy. Dla każdego i każdej ten ślad wygląda zupełnie inaczej. Starałam się połączyć przestrzeń ruchu z przestrzenią opowieści.
Z jednej strony mamy bardzo osobistą narrację mieszkańców Nowej Huty, których spotkałam, a z drugiej przestrzeń ruchu, który odbywa się w obrębie poszczególnych ulic i osiedli. Ramy tych wędrówek stanowi fizyczna mapa Nowej Huty, którą zabieram na wszystkie swoje spacery. To właśnie na niej spotkane osoby rysują swoje codzienne trasy. Ona jest też punktem wyjścia do rozmowy.
Dodajmy, że przemieszczasz te mapy na specjalnie przygotowanym, okrągłym stole.
Pierwszy stół na kółkach zrobiłam w 2016 roku. W Akademie Schloss Solitude w Stuttgarcie w ramach mojego projektu „space/biography LAB”. Wiedziałam, że będę chciała ten pomysł kontynuować. Stół sprawia, że ludzie chętniej się otwierają, bo z jednej strony jesteśmy w przestrzeni miasta, która jest wspólna dla wielu ludzi, przez co staje się anonimowa, a z drugiej możemy porozmawiać przy stole, który jest elementem przestrzeni domowej.
Kiedy korzystałam z takiego stołu po raz pierwszy, rysowałam na nim to, co udało mi się dostrzec w przestrzeni i w zdarzeniach wokół mnie. Ludzie, którzy przechodzili obok mogli obserwować proces rysowania i stali się częścią momentu postrzegania i bycia postrzeganym. Nawiasem mówiąc, tego typu rysunek performatywny kontynuowałam również w Nowej Hucie jako pogłębienie rozmów podczas mojego pobytu we wrześniu.
Jak wyglądała Twoja praca w Nowej Hucie?
Podczas każdego ze spacerów na stole była instalowana mapa Nowej Huty. Osoby, które spotkałam intuicyjnie szukały tam miejsc, które są z nimi związane – ulic, na których znajdują się ich domy, szkoły czy praca; albo miejsc, w których lubią spacerować i spędzać wolny czas. Od razu pojawiała się też narracja biograficzna, w której opowiadali o tym, gdzie się urodzili, skąd przyjechali ich rodzice, dziadkowie itd. Mapa zaprosiła ich do wędrówki, nie tylko realnej, ale również tej wyobrażeniowej, która jest bezpośrednio związana z pamięcią.
Ciekawe były też opowieści o tym, skąd się wzięli w miejscu, w którym się akurat spotkaliśmy.
To znaczy?
Jedni wyszli właśnie z domu, inni do tego domu wracali. Jeszcze inni w pobliżu pracowali albo szli kogoś odwiedzić. Ale były też takie osoby, które mieszkają na drugim końcu miasta, a w przestrzeni, w której się spotkaliśmy, były tylko przez krótką chwilę i w tej krótkiej chwili udało nam się porozmawiać. To też było dla mnie niezwykle ciekawe.
W Polsce, ale myślę, że również w Niemczech i w wielu innych miejscach na świecie stół jest bardzo znaczącym symbolem. Do wspólnego stołu zaprasza się rodzinę i przyjaciół, omawia się ważne sprawy albo świętuje.
Ten stół miał nas zbliżyć i zachęcić do rozmowy. Dzięki niemu wiele osób od razu skracało dystans. Jestem pewna, że nie udałoby mi się osiągnąć takiego efektu, gdybym poruszała się po Nowej Hucie z samą mapą w ręku.
Dzięki temu, że stół jest okrągły moi rozmówcy mogli stanąć w dowolnym miejscu i od tego wybranego miejsca rozpocząć swoją wędrówkę i opowieść. Na potrzeby analizy zapisałam również, gdzie szłam i w których punktach spotkałam każdego z rozmówców i rozmówczyń.
Ważny jest tutaj aspekt performatywny i partycypacyjny, które łączą się w projekcie „Okrągły Stół na Kółkach”. Chciałabym też jednocześnie podkreślić, że finalny kształt projektu był efektem rozmów z jego kuratorką Małgorzatą Szydłowską, oraz zespołem Domu Utopii – Dominikiem Stanisławskim, Łukaszem Trzcińskim i Małgorzatą Szymczyk-Karnasiewicz.
Kolejnym ważnym elementem tego stołu jest kamera, która rejestruje ruchy rąk na mapie.
Kamera zamontowana nad stołem jest ważnym elementem całego działania. Pomogła nam w zarejestrowaniu rysowania w czasie rzeczywistym, z tej samej perspektywy, jaką miały osoby uczestniczące w procesie. Dzięki nagraniom mogę odtwarzać choreografię ruchu w przestrzeni – Movement Space.
Wytyczałaś sobie wcześniej trasy wędrówek?
To było performatywne działanie, w którym skanowałam przestrzeń miejską podczas spaceru, więc nie ustalałam wcześniej precyzyjnych tras. Wybierałam jedynie kierunek. Po drodze spotykałam przechodniów w ich podróży przez miasto. Narysowane przez nich ścieżki tworzą bardzo indywidualne figury. Mogę potem na mapie porównywać te różne ślady i linie. Obserwując je przypominam też sobie kim byli ludzie, którzy je zostawili.
Na przykład tutaj widzę ślad osoby, która już bardzo długo mieszka w Nowej Hucie i dokładnie zna układ miasta; gdzie indziej osoby, która wprowadziła się do Nowej Huty kilka lat temu i nadal ją odkrywa.
Inną perspektywę mają osoby, które mają około 70 lat i więcej. Kiedy opowiadali o swoim dzieciństwie zaznaczali na mapach konkretne lokalizacje i obiekty. Tam był taki budynek, tutaj był taki… Tworzyła się zupełnie inna figura przestrzenna, niż to było w przypadku młodszych ludzi.
Może dlatego, że starsze osoby rzadziej się przemieszczają?
Nie chodzi tylko o długość tras. Kiedy starsi ludzie opowiadają o przeszłości, opowiadają o konkretnych punktach w przestrzeni. A jeżeli mówią o teraźniejszości, to mówią o odcinkach, po których się poruszają, np. „tutaj jest dom, a tam Zalew Nowohucki do którego zwykle chodzę taką i taką trasą”.
Te trasy układają się w bardzo ciekawe wzory.
Dostrzegłaś jakiś charakterystyczny wzór albo kierunek tych wędrówek?
Zauważyłam, że wiele mieszkanek i mieszkańców Nowej Huty łączy swoje codzienne trasy z naturą. W ich opowieściach często pojawia się Zalew Nowohucki, łąki, parki i inne tereny zieleni. Nie sposób tej natury oderwać od codziennych ścieżek. W żadnym z innych miast, w których wcześniej realizowałam podobne projekty, nie było tak bliskiej relacji z naturą.
Opowiedz proszę o tych miastach.
Wśród nich była m.in. Warszawa, w której analizowałam przestrzeń Placu Defilad. Robiłam też wywiady podczas rezydencji w Akademii Schloss Solitude w Stuttgarcie, zapraszającej do siebie artystów i artystki oraz architektów i architektki z całego świata. Podobny projekt realizowałam też w Mediolanie we Włoszech. Na wystawie pojawiły się osoby z różnych części świata, które również zapytałam o ich wewnętrzne wyobrażenia domu.
Co wtedy usłyszałaś?
Odpowiedzi były bardzo różne. Dla jednych dom to jest miejsce zamieszkania, dla innych kraj, a dla jeszcze innych przestrzeń, w której żyją ich bliscy. Jeszcze inni nazywają domem miejsce, w którym się aktualnie znajdują.
Skąd pomysł, żeby się zająć właśnie domem?
Impulsem była analiza wywiadów, które zrobiłam w ramach Akademii Schloss Solitude. Dzięki nim zrozumiałam jak ważna jest relacja przestrzeni z biografią. Kiedy zapytałam o ideę przestrzeni w ogóle, większość osób zaczęła mówić o domu, w którym obecnie mieszkają. Druga część rozmówców i rozmówczyń zaczynała od dzieciństwa i przestrzeni, w której wtedy funkcjonowali, a trzecia mówiła o relacji z innymi ludźmi i swoim własnym ciałem.
Dlatego zaczęłam realizację dodatkowej części projektu, w której pierwszym pytaniem było właśnie pytanie o dom. Pierwsze rozmowy odbyły się w 2018 roku. Kolejne prowadziłam podczas pandemii, wtedy zapraszałam moich rozmówców i rozmówczynie na spotkanie na Skype. Łącznie udało mi się przeprowadzić ponad 60 wywiadów.
Gdybyś miała dzisiaj opisać Nową Hutę, to co byś powiedziała o tym miejscu?
W Nowej Hucie czuje się balans między przestrzenią ludzką a naturą. Między podwórkiem a łąką czy Zalewem Nowohuckim.
Wzory, które tutaj powstają są bardzo elastyczne, tworzą organiczne kształty, z których każdy jest obok każdego.
Jestem ciekawa jak odbierasz Nową Hutę i jej mieszkańców na tle pozostałych miast w których realizowałaś swoje projekty?
Podobne działanie robiłam w Berlinie, a konkretnie był to Berlin-Charlottenburg, czyli zachodnia część miasta. Tam także prowadziłam performance rysunkowy na placu, w różnych jego lokalizacjach, z kamerą przytwierdzoną na górze stołu. Niektórzy ludzie byli poirytowani tym, że próbuję z nimi nawiązać rozmowę. Wielu z nich było zamkniętych na jakąkolwiek próbę kontaktu. Mieszkańcy Nowej Huty są bardziej otwarci. Chętnie dzielą się swoimi opowieściami i angażują się w rysowanie swoich codziennych tras.
Czasami pojawiał się wobec mnie pewien dystans, szczególnie wśród starszych osób, kiedy dowiadywały się, że jestem z Niemiec. W niektórych ludziach nadal żywe są wspomnienia i opowieści z czasu drugiej wojny światowej.
Z drugiej strony widziałam też, że po chwili rozmowy ten dystans się zmniejszał. Byli zaciekawieni tym, że próbuję mówić poprawnie po polsku i realizuję projekt w miejscu, które jest im bliskie. Udało nam się zbudować wspólnie jakiś most.
A jak reagowali młodzi ludzie?
W przypadku młodych osób tego dystansu właściwie nie było. Większość z nich jest otwarta na Zachód i ciekawa innych kultur. Nasz kontakt odbywał się na zupełnie innym poziomie. Dla nich kontekst historyczny czy mój język nie były już tak istotne, bardziej interesowało ich to, na czym polega mój projekt i co myślę o miejscu, w którym żyją. Niektórzy pytali też skąd pochodzę, więc opowiadałam im o południu Niemiec, w którym się wychowałam. W miejscu, które nazywałam dawniej swoim domem.
Jakie miejsce nazywasz domem dzisiaj?
To jest trudne pytanie. Z jednej strony mam świadomość, że potrzebujemy jakoś zlokalizować to, skąd jesteśmy, ale dom to dla mnie coś więcej niż realne miejsce w przestrzeni.
Na przykład teraz mieszkam w Berlinie, ale bardzo często wyjeżdżam. Kiedy przyjeżdżam np. do Warszawy czy do Zielonej Góry, w której miałam rezydencję, to też się tam czuję jak w domu, dlatego że spędziłam tam jakąś część mojego życia. Na dzisiaj powiedziałabym, że mam transnarodowe i translokalne rozumienie domu. Czuję więź z kulturą świata, a nie jakimś konkretnym miejscem w przestrzeni. Nie jestem w tym zresztą odosobniona, podobne odczucia miało wielu moich rozmówców.
Opowiedz o tym?
W ramach projektu space/ biography rozmawiałam na przykład kilka razy z kimś, kto uciekł z Syrii. Mówił mi, że chęć przypisania ludzi do jednego miejsca, tj. zdefiniowania ich jako wyłącznie berlińczyków, hamburczyków lub damasceńczyków, nawet jeśli mieszkają powiedzmy w Berlinie, ale przez swój dom rozumieją zarówno Damaszek, jak i niemiecką stolicę, gra na sentymentach korzystnych dla partii nacjonalistycznych, wzmacniając podziały.
Jesteśmy trochę przymuszani do tego, żeby mówić „jestem z Berlina”, „jestem z Warszawy”, „jestem z Damaszku”, „a ja z Nowej Huty”, a przecież wiele i wielu z nas żyje w więcej niż jednej kulturze. Stale się przemieszczamy. Trudno nam zapuścić korzenie. W każdym z miejsc w którym zatrzymujemy się na dłużej zostawiamy jakąś część naszej historii.
Bardzo się cieszę, że podczas Archeologii Codzienności mogę łączyć różne metody i konteksty, m.in. kontekst historyczny, polityczny, biograficzny itd.
W ramach Archeologii Codzienności współpracujecie z Rafałem Mazurem z Hybrid Mapping Collective z Berlina. Opowiedz proszę o Waszych wspólnych działaniach.
Hybrid Mapping Collective zajmuje się znaczeniem metody mappingu w badaniach w wielu różnych dyscyplinach. Patrząc na nasz nowohucki materiał doszliśmy do wniosku, że nakładają się w nim różne warstwy czasu, a konkretnie czas historyczny, biograficzny i narracja prowadzona w momencie rejestracji spotkania. Analizowaliśmy, w którym punkcie ludzie zaczynali rysować swoje trasy i jaki jest ich związek z miejscem, w którym się spotkaliśmy.
W Berlinie jest duże Collaborative Research Center (Centrum Współpracy i Badań) CRC 1265 “Re-Figuration of Spaces”, w którym spotykają się badacze z różnych dyscyplin i gdzie analizują zdobyte przez siebie dane w relacji do przestrzeni. Instytutem kierują bardzo znani i ważni socjologowie Matina Löw i Hubert Knobloch. Ich założenia pomogły mi w moich poprzednich projektach.
Możesz opowiedzieć coś więcej o ich metodzie badawczej?
Matina Löw wyjaśniła, że przestrzeń można rozumieć jako stale zmieniającą się relację między przedmiotami i ludźmi, gdzie przedmiotami mogą być na przykład budynki, ale także towary. Uważa, że przestrzeń zmienia się, gdy zmienia się relacja. Niezwykle ważny jest moment, w którym robimy syntezę przez pamięć i obecną percepcję. Te dwa elementy pomagają nam zrozumieć aktualną przestrzeń.
Jestem na etapie analizowania map i rysunków i bardzo się cieszę, że będę mogła się podzielić efektami tej pracy zarówno w Berlinie, jak i w Nowej Hucie.
Wstępne wyniki tych działań przedstawiliście z Rafałem Mazurem w sierpniu w Berlinie, podczas konsultacji z Hybrid Mapping Collective.
Rafał zabiera ze sobą sprzęt do nagrywania, staje w jednym miejscu i tworzy z tego miejscowesoundscapes – przestrzenie dźwięku. Moje narracje są bardziej indywidualne. To, czym się zajmujemy, jest w obu przypadkach mocno związane z miejscem, bo tylko w Nowej Hucie można zarejestrować taki dźwięk i nakreślić taką mapę wędrówek.
Z drugiej strony bardzo nas również interesuje ten abstrakcyjny moment i struktury, które się wtedy pojawiają. Kiedy nakładam te indywidualne trasy przejścia na siebie, zdejmuje je z rzutu miasta i obserwuje jedynie kształty, to z tych wszystkich linii powstają niezwykle ciekawe figury. Ten abstrakcyjny kształt można obejrzeć i poczuć bez poznawania indywidualnych opowieści.
Widzisz jakiś wspólny element z tą częścią projektu, którą realizuje Rafał Mazur?
Oboje chcemy uwrażliwić siebie i innych na nasze otoczenie – czyli na nasze działania w przestrzeni w interakcji z naturą. Nawarstwiając nasze nagrania zarówno dźwiękowo, jak i wizualnie, tworzymy abstrakcyjną teksturę, która ujawnia przed nami wewnętrzne życie miejsca.
To jest dla nas niezwykle fascynujące. Nasza praca wzbudziła też duże zainteresowanie w Berlinie. Wymieniliśmy się doświadczeniami i wiedzą z Hybrid Mapping Collective.
A już 1 grudnia o godz. 18.00 podzielicie się efektami swojego projektu z mieszkańcami Nowej Huty, podczas wystawy która odbędzie się w Teatrze Łaźnia Nowa.
Bardzo się cieszę na to wydarzenie. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele ciekawych spotkań.
Simone Rueß jest artystką sztuk wizualnych zajmującą się w swojej pracy szczególnie problematyką przestrzeni miejskiej, obserwacją architektury w kontekście jej społecznego funkcjonowania. Ukończyła studia w Staatliche Akademie der Bildenden Künste w Stuttgarcie. Jest stypendystką programu DAAD oraz Cité Internationale des Arts w Paryżu (2013). Jej prace były prezentowane na wielu wystawach, m. in. w Galerii Studio oraz Le Guern w Warszawie.
Projekt realizowany przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Gminy Miejskiej Kraków