Słowa ukryte w glinianych naczyniach

Rozmowa z Mariną Talutto-Papirną, artystką zajmującą się sztuką wizualną, rezydentką Domu Utopii 

Małgorzata Wach: Jesteś artystką wizualną, ale w Domu Utopii zajmiesz się … słowami. 

Marina Talutto-Papirna: Słowami, które – tak naprawdę – zostaną ukryte, ale to nie słowa były impulsem do realizacji tego projektu, tylko wojna w Ukrainie, która dotknęła również moją rodzinę. Bez uwzględnienia tego kontekstu moja artystyczna wypowiedź nie miałaby sensu.  

Opowiedz o tym proszę.

Pierwszy raz przyjechałam do Polski na rezydencję w marcu, czyli tuż po wybuchu wojny na zaproszenie Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej, która znajduje się w Ustce. Miałam tam zostać przez miesiąc, ale finalnie zostałyśmy pięć miesięcy, bo Galerii udało się zdobyć grant od Ministerstwa Kultury. Potem wróciłyśmy do Kijowa. 

Jaka tam była wtedy sytuacja? 

Ataki nie były tak intensywne jak teraz, ale zdarzało się, że musiałam z Ivanką, czyli moją 6-letnią córką schodzić do piwnicy kilka razy dziennie. Kiedy słyszała dźwięk syreny mówiła „Mamo, musimy szybko iść do schronu”. Tak ją nauczył tata. 

Gdzie on teraz jest? 

Tuż po wybuchu wojny, mój mąż Tymofij poszedł do wojska. Zgłosił się na ochotnika, chociaż nigdy wcześniej nie miał w rękach broni. Jest artystą. Przed wojną pisał ikony. Skończył Uniwersytet Artystyczny w Charkowie, później był na asystenturze w Kijowskim Instytucie Sztuk Plastycznych i równocześnie prowadził swoją pracownię. Do czasu wybuchu wojny. 

Dlaczego zgłosił się na ochotnika? 

Dla niego to nie jest tylko wojna o wolność Ukrainy, ale również o przyszłość Ivanki. O to, żeby była bezpieczna i mogła żyć w zgodzie ze sobą, kiedy dorośnie. To m.in. dla niej zamienił pędzle i farby na broń.  Chociaż wiem jak wiele go to kosztuje… Kiedy skończy się wojna nasze życie na pewno się zmieni. Tymofij powiedział, że już nie wróci do pisania ikon. 

Dlaczego?

Nie wiem, czy chciałby żebym o tym opowiadała, więc powiem ogólnie, że już nie będzie chciał tego robić. Kiedy to zło się skończy zmieni zawód albo będzie uczył dzieci rysunku. 

A jak się czuje w tej sytuacji Ivanka?

Na początku często pytała „Mamo, dlaczego tata poszedł na wojnę”? Teraz już nie pyta. Wydaje mi się, że rozumie wszystko co się dzieje tak dokładnie, jak 6-letnie dziecko jest w stanie rozumieć. Kiedy wróciłyśmy z Ustki do Kijowa, nie zamierzałam już wracać do Polski. Chciałam, żebyśmy zostały w domu, tak długo jak to możliwe. Czułam, że w ten sposób będziemy bliżej Tymofija, co oczywiście jest złudne, bo od domu dzieli go 7 godzin drogi.

Kiedy na początku jesieni dostałam propozycję od Instytutu Goethego, żeby zrobić pracę w Domu Utopii wspólnie zdecydowaliśmy, że powinnyśmy z Ivanką pojechać. Jesteśmy w Krakowie prawie miesiąc i możemy odpocząć od lęku i niepewności. Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim ludziom, dzięki którym nasz pobyt tutaj jest możliwy! Zarówno ze strony Instytutu Goethego, jak i Domu Utopii. 

Jak długo tutaj zostaniecie?

Będziemy tutaj do 20 stycznia, ale szukam już dla nas nowego miejsca, żebyśmy mogły zostać w Krakowie a najlepiej w Nowej Hucie do wiosny. Sytuacja w Kijowie jest teraz dramatyczna. Jest bardzo zimno, bardzo często nie ma prądu. Są takie dni, że syreny wyją niemal bez przerwy.  

Wielu ludzi już nie reaguje na te alarmy. Wśród nich jest m.in. moja mama. Słychać wycie syreny, a ona spokojnie gotuje zupę. Ja nie mogę gotować zupy, kiedy jest ryzyko bombardowania, bo mam dziecko, które będzie mnie jeszcze długo potrzebować. Chociaż podziwiam odwagę i hart ducha mojej mamy.  

Czy w ciągu tych ośmiu miesięcy widziałaś się z mężem?

Widzieliśmy się trzy razy. Jakiś czas temu przyjechał do Kijowa na 10-dniową przepustkę, bo jego mama jest poważnie chora.  

Komunikujemy się ze sobą przez messengera. Te wiadomości podtrzymują naszą rodzinę. Można powiedzieć, że nasza miłość mieszka teraz w słowach… Przed wojną Tymofii był bardzo skryty. Teraz częściej mówi o swoich uczuciach. 

Niedawno rozmawiałam z psychoterapeutką, która powiedziała, że żołnierze żyją w cieniu śmierci, a kontakt z bliskimi powoduje, że są bliżej życia, więc bardzo tego kontaktu potrzebują. Słowa, które sobie nawzajem wysyłamy dają nadzieję, że przetrwamy. 

Wiadomości od męża wiążą się też z projektem, nad którym właśnie pracujesz. 

Odkąd wybuchła wojna opowiadam przede wszystkim o rodzinie. To, co jej dotyczy jest dla mnie teraz najważniejsze. Zamierzam umieścić wiadomości od męża w glinianych naczyniach, które potem zostaną wypalone w pracowni ceramicznej. Obiekty, które uda mi się w ten sposób wykonać złożą się na wystawę. Być może dla kogoś będą to po prostu ciekawe obiekty, a dla mnie to będą drogocenne kamienie, bo w środku zostaną ukryte słowa najbliższe mojemu sercu. 

Gdzie chciałabyś zorganizować tę wystawę? 

Najbardziej chciałabym ją pokazać w Kijowie, ale w obecnej sytuacji to nie jest możliwe. Wszystkie galerie są pozamykane. Ludzie walczą o przetrwanie. Dlatego będę się starała zorganizować wystawę w Polsce, z nadzieją, że kiedyś będzie to możliwe również w Kijowie. 

Możemy powiedzieć jaki tytuł będzie nosiła Twoja praca?

Może cię zaskoczę, ale jeszcze go nie ma. Nazwa najczęściej przychodzi do mnie dopiero na końcu pracy. Pierwsza jest idea i tworzywo. Kiedy byłam na rezydencji w Ustce, po raz pierwszy zaczęłam pracować w glinie. Dotykanie jej obudziło we mnie zupełnie nowe doznania. Poczułam, że dostałam nowy język, w którym będę mogła się wypowiedzieć. Dlatego moja najnowsza praca zostanie wykonana w tym materiale, który – z jednej strony – jest niezwykle kruchy i delikatny, a z drugiej można go zahartować tylko ogniem.  

Gromadzisz też fotografie przedmiotów, które dostajesz od swojego męża. Zamierzasz je włączyć do wystawy?

To jest temat na inny projekt. Dla mnie te przedmioty są opowieścią o tym, jak wygląda dzisiaj życie Tymofija, są przepustką do świata, który mogą zrozumieć tylko ci, którzy od miesięcy żyją w okopach.

Wśród przedmiotów, które naszkicowałaś jest m.in. karabin, drut kolczasty, blaszany kubek i kamizelka kuloodporna. Żołnierskie życie.

Ale są też przedmioty, które noszą ślady tego co bliskie. Na jednym ze zdjęć widać sportowe buty mojego męża, które kupiliśmy jeszcze w Kijowie. Obok nich stoją żołnierskie buty, które nosi dzisiaj. Przeszłe i teraźniejsze życie, tak bardzo inne…  

O wojnie opowiedziałaś też w pracy „Dym”, którą można było zobaczyć kilka miesięcy temu w Bałtyckiej Galerii, o której wcześniej wspomniałyśmy.

Kiedy zaczęłam tworzyć wystawę było lato, pięknie świeciło słońce. Mój mąż przysłał wiadomość, że chcą go wysłać na pierwszą linię frontu. Trudno wyrazić w słowach to, co wtedy czułam. „Dym” to wojna, strach i cierpienie. Zniszczone domy i spalona ziemia. 

O lęku przed utratą i zniszczeniem opowiedziałam też w projekcie „Zerwane więzi”, który był prezentowany jesienią w Lizbonie, razem z pracami innych artystów z Ukrainy. 

Wśród prac, które pojawiły się na wystawie „Dym” był też rysunek Ivanki. Włączyłaś ją w swój twórczy proces? 

Ivanka towarzyszy mi przez większość czasu, zarówno z Polsce, jak i w Ukrainie. Bardzo bym chciała ją uchronić przed tym, co się dzieje w naszym kraju, ale to nie jest możliwe. Wojna jest naszym wspólnym doświadczeniem. Ivanka wie skąd się biorą wybuchy. Wie, że tata jest żołnierzem, a dźwięk syreny oznacza, że trzeba iść do piwnicy. 

Kiedy tworzyłam „Dym” ona też chciała opowiedzieć o tym co ona czuje, chociaż miała dopiero 5 lat. Dla mnie te prace nie są tylko opowieścią o wojnie, ale o miłości w czasie wojny i o tym, co się wtedy naprawdę liczy.  

Kiedy jakiś czas temu rozmawiałyśmy wspomniałaś, że oddział Tymofija jest teraz tuż przy granicy z Białorusią, w miejscu, gdzie nocą nie ma światła. 

To prawda. Z tego co pisze, tym, co jest najbardziej dojmujące – obok zimna – jest właśnie ciemność.  

Ona jest doświadczeniem bardzo wielu ludzi w Ukrainie. Kiedy byłyśmy z Ivanką w Kijowie podczas jednego z ataków usłyszałyśmy bardzo blisko nas wybuch. Ivanka wtedy powiedziała „no to teraz nie będzie długo prądu mamo”, a brak prądu to zimno i ciemność…  

Stąd pomysł, żeby zbierać lamki i latarki dla jego oddziału? 

Pomysł urodził się w Domu Utopii. Światło ma w sobie niezwykłą symbolikę. Niesie ciepło i nadzieję. Chcielibyśmy zebrać lampki i latarki, które trafią m.in. do oddziału Tymofija ale też dzieci z Kijowa, które boją się ciemności. Nikt z nas nie jest w stanie pomóc wszystkim, ale jeśli rozświetlimy chociaż kilka domów i schronów, to już będzie dużo.   

W grudniu do Krakowa przyjedzie moja mama, żeby przez jakiś czas się zająć Ivanką. Ja będę mogła w tym czasie spokojnie pracować. Kiedy mama będzie wracać do domu spakuje do walizki „światło”, które uda nam się zgromadzić. Może zdążymy jeszcze przed świętami. Bardzo bym chciała!  

Marina Talutto-Papirna – absolwentka Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i Architektury w Kijowie. Zajmuje się sztuką audiowizualną i rysunkiem. Stypendystka Ministerstwa Kultury Gaude Polonia (2010). Brała udział w projekcie Saatchi Gallery „Premonotion: Ukrainian Art Now” (Londyn, Wielka Brytania). Aktywnie uczestniczy w wystawach i projektach kulturalnych zarówno w Ukrainie, jak i za granicą. Obecnie jest rezydentką Domu Utopii – Międzynarodowego Centrum Empatii w Krakowie. Przyjechała na zaproszenie Instytutu Goethego.   

#newsletter
Bądź na bieżąco