Wśród osób artystycznych, które zaprosiliśmy do współpracy w ramach projektu „Sztuka do rzeczy. Design w Krakowie” znalazła się m.in. Patrycja Orzechowska – artystka wizualna, autorka książek artystycznych, która posługuje się szerokim wachlarzem mediów, od fotografii i kolażu po instalacje i ceramikę. Zachęcamy do lektury rozmowy, jaką na temat nowohuckich działań przeprowadziła z nią Małgorzata Wach.
Małgorzata Wach: Zostałaś zaproszona do projektu „Sztuka do rzeczy – design w Krakowie”, który realizujesz w Domu Utopii. Od czego zaczęła się Twoja współpraca?
Patrycja Orzechowska: Zostałam zaproszona do projektu przez Łukasza Trzcińskiego, z którym znamy się od kilkunastu lat. Realizowaliśmy wspólnie m.in. projekt Metropolis. Nowa Ikonografia Śląska, jego autorstwa i Stacha Rukszy. Wcześniej pracowaliśmy nad książką „802 procent normy Pierwsze lata Nowej Huty” z fotografiami Henryka Makarewicza i Wikora Pentala. Zajmowałam się projektem graficznym tej publikacji.
Od mniej więcej ośmiu lat zajmuje się materialnością. Interesują mnie przedmioty z drugiego obiegu, istniejące w sferze nieużytkowej. Można więc powiedzieć, że działam raczej anty-designersko niż designersko, co w kontekście „Sztuki do rzeczy…” jest dosyć przewrotne, ale może dzięki temu – w jakiś sposób – interesujące.
Można powiedzieć, że zajmujesz się archeologią przedmiotu?
Tak, jest to bardzo bliski mi temat. Szczególnie w kontekście ostatniej wystawy „Dry Season”, która zakończyła się całkiem niedawno oraz wcześniejszych „Przytulmy to co ciemne” i „Rzeczy, które się wycofują”, również dotyczące cyrkularności i obiegu materii. Na wystawie „Dry Season” kopałam w ziemi, dosłownie i w przenośni! Kiedy Łukasz zaprosił mnie do udziału w „Sztuce do rzeczy…” pomyślałam, że chciałabym kontynuować wątki dotyczące właśnie archeologii przedmiotu.
Opowiedz proszę o swojej ostatniej wystawie „Dry Season”.
Punktem wyjścia był dla mnie zbiór przedmiotów, które znalazłam na podlaskiej wsi. To były rzeczy wyciągnięte z ziemi oraz z piwnic, na bazie których robiłam instalacje i obiekty. Wśród nich znalazły się podstawowe przedmioty budowlane i rolnicze, przerdzewiałe narzędzia typu gwoździe, łańcuchy i nożyce.
Czyli takie, na których widać upływ czasu?
Właśnie. Ale ten upływ czasu, oprócz wyraźnych śladów zużycia, był bezpośrednio związany z wilgotnym środowiskiem, w którym przebywały te przedmioty. Kolejnym obszarem moich zainteresowań oprócz archeologii i – szeroko pojętego – „kopania w ziemi” jest ceramika, którą zajmuję się od kilkunastu lat, ostatnio intensywniej. Wracam też do fotografii analogowej i pracy na archiwach, z czym wiąże się m.in. projekt zainicjowany w Domu Utopii w ramach „Sztuki do rzeczy…”.
Na czym polegają Twoje działania?
Kiedy pojawiłam się w Domu Utopii, od razu powiedziałam, że chcę wybrać się do Muzeum Archeologicznego. Pomyślałam, że rzeczy, które się tam znajdują, też są – w jakiś sposób – związane z designem, bo przecież ktoś je kiedyś wymyślił, zaprojektował i swoją myśl zmaterializował. Przez jakiś czas, te wszystkie przedmioty służyły człowiekowi do różnych celów: użytkowych, dekoracyjnych czy rytualnych. Uznałam, że ten kierunek myślenia, choć jest spojrzeniem w przeszłość, to jednak jak najbardziej łączy się z tematem festiwalu.
W ten sposób „dokopałaś się” w Muzeum Archeologicznym do skarbów.
Sytuacja jest ciekawa, bo z jednej strony wcale nie musiałam specjalnie kopać. To nie była jakaś wiedza tajemna. Otrzymałam dostęp do całego materiału w odpowiedzi na pytanie czym jestem zainteresowana. Z drugiej zaś strony mam poczucie, że to jednak odkrycie na miarę małego świętego Grala. Myślę, że nikt spoza pracowników muzeum nie oglądał tych wszystkich materiałów w ich źródłowej formie i być może moje spojrzenie będzie pierwszym spojrzeniem z zewnątrz.
Opowiedz o tym odkryciu.
Mówimy o bogatym archiwum Romana Zająca, archeologa i fotografa, który pracował w Muzeum Archeologicznym od lat 50. do 90., czyli do czasu przejścia na emeryturę. Pan Roman, który z wykształcenia był archeologiem, był świadkiem wielu prac wykopaliskowych, które skrupulatnie dokumentował. Bardzo żałuję, że już nie żyje i nie może nam o swoim archiwum, a może raczej anty-archiwum opowiedzieć.
Co masz na myśli, mówiąc o anty-archiwum?
Chodzi o to, że zgromadzone przez niego materiały, są w dość specyficznym porządku. Pan Roman wklejał stykówki i czasami również odbitki do zeszytów, i na różne, luźne kartki powkładane do teczek. Materiały, które zgromadził są w przeważającej ilości opisane tylko ciągiem liczb. Czasem jest wpisany rok i miejsce, ale generalnie są to przede wszystkim ciągi liczb: numery filmów, klatek i stanowisk archeologicznych. Negatywów, jeszcze nie widziałam, ale są to kolejne części do złożenia w całość i ogrom pracy przy sparowaniu negatywów i stykówek.
Oczywiście pracownicy muzeum są wstanie rozpoznać – w większości przypadków – co się na tych stykówkach znajduje, ale dla takiej osoby jak ja tzn. zupełnie z zewnątrz, która dodatkowo nie zna Nowej Huty, to jest jakieś tajemne odkrycie, w które muszę się dopiero zagłębić. Zwłaszcza, że „archiwum” liczy kilkadziesiąt teczek i zeszytów.
Czyli są to fotografie pochodzące z badań archeologicznych?
Nie tylko. To jest dokumentacja kilkudziesięciu lat pracy nowohuckiego oddziału muzeum. Można na nich zobaczyć stanowiska archeologiczne, ale też ludzi, którzy pracowali przy tych wykopaliskach w ciągu 40 lat, a także dokumentację znalezionych obiektów. Są tam też zdjęcia, które się wymykają tematom, o których wspomniałam i wydają się być nie na temat.
W jaki sposób trafiłaś na ten dokumentalny dorobek Romana Zająca?
Pojechaliśmy z Łukaszem Trzcińskim do Muzeum Archeologicznego w Branicach na pierwsze dla mnie zapoznawcze spotkanie, żeby zobaczyć między innymi aktualne wystawy. Nie wiedziałam do końca czego szukam, kolejne potrzeby i pytania pojawiały się w trakcie krótkiej rozmowy. Miałam w sobie dużą otwartość na to, co się może pojawić. I może właśnie ta otwartość sprawiła, że znalazłam to, co znalazłam.
Powiedziałam panu kierownikowi muzeum Januszowi Boberowi, że chciałabym zobaczyć fotografie z wykopalisk z terenów Nowej Huty. Pokazał nam część odbitek, ale dodał, że mają bardzo dużo negatywów i stykówek, które może dla mnie przygotować, kiedy się wybiorę do muzeum następnym razem. Gdy wróciłam ponownie, po dwóch tygodniach – bo w międzyczasie musiałam wrócić do Gdańska – zaczęła się niemal archeologiczna praca. Zafascynowała mnie forma, w jakiej ta dokumentacja była prowadzona, wklejanie klatka po klatce do zeszytów. Na początek, wypożyczyłam z tego bogatego archiwum około 30 zeszytów, żeby móc przyjrzeć się im dokładniej i zeskanować wybrane fragmenty, ale to był dopiero początek drogi. Jakiś zaczyn, do dalszych działań.
Częścią projektu były warsztaty, na które zaprosiłaś mieszkańców Nowej Huty. Na czym one polegały?
Dzięki Małgorzacie Szymczyk-Karnasiewicz udało się zebrać grupę kilkunastu pasjonatów Nowej Huty, zajmujących się bardzo różnymi dziedzinami, ale przede wszystkim doskonale znających Nową Hutę i jej historię. Zaproponowałam, żebyśmy zrobili pewien rodzaj kolektywnego oglądania tego archiwum i spróbowali rozpoznać, co się znajduje na stykówkach i negatywach. Rozmawialiśmy w swobodnej atmosferze przez ponad dwie godziny próbując ten materiał odczytać i chociaż formalnie warsztaty były prowadzone przeze mnie, to role były odwrócone, bo to ja pozyskiwałam wiedzę od uczestników tego spotkania. Niektórzy uczestnicy byli bardzo wdzięczni i jednocześnie podekscytowani tym, co mogli tam zobaczyć.
Możemy powiedzieć coś więcej na temat samych materiałów wizualnych?
Dla mnie najciekawsze są negatywy i stykówki pochodzące z lat 50., czyli początków Nowej Huty, kiedy dopiero wyłaniała z ziemi. Gdzieś w oddali, widać na niektórych fotografiach jakieś budynki i kominy, ale ogólny obraz jest taki, że to miasto powstaje na pustej ziemi. Powierzchnia ziemi jest niczym punkt zero na linii czasu, gdy zaglądamy w głąb widzimy warstwy historii, a to co jest ponad jej powierzchnią to przyszłość, która dopiero nadejdzie.
Tym, co mnie szczególnie zaskoczyło i zaciekawiło, był fakt, że wykopaliska prowadziły przede wszystkim kobiety. Na wielu materiałach widać je ze szpadlami, które zanurzają w ziemi, a mężczyźni stoją nad tymi wykopanymi dołami i patrzą na nie z góry. To jest oczywiście tylko jakiś fragment rzeczywistości, które kryją te stykówki i negatywy.
Przy okazji realizacji innego projektu, zapytałam pracowników muzeum, dlaczego akurat kobiety prowadziły te wykopaliska. Usłyszałam, że m.in. dlatego, że po wojnie było bardzo mało mężczyzn, w związku z czym część kobiet utrzymywała rodziny, więc podejmowała się każdej pracy.
Zapewne, ale myślę, że był też inny powód. Kobiety są po prostu delikatniejsze przy tego typu pracach. To nie byli przecież wykwalifikowani pracownicy i pracownice, które wiedzą, jak obchodzić się z tak delikatną materią. Na niektórych stykówkach widać w tle wielkie maszyny budowlane, które prawdopodobnie zdzierały pierwsze warstwy ziemi, a później – w miejscach, gdzie była delikatna tkanka – swoją pracę rozpoczynały kobiety.
Mam świadomość, że to, co zobaczyłam to tylko ułamek tego bogatego archiwum. Wydaje mi się, że przed muzeum stoi teraz zadanie uporządkowania i cyfryzacji tego zbioru. W tym wszystkim jestem ja ze swoim własnym porządkiem na potrzeby realizacji autorskiej pracy.
Możemy powiedzieć jaki będzie kolejny etap tej pracy?
Myślę o tym, żeby na bazie zebranych materiałów przygotować za jakiś czas książkę, ale potrzeba jeszcze ogromu pracy, żeby „posklejać” te fragmenty przeszłości. Można więc powiedzieć, że – w jakimś stopniu – czeka mnie praca archeologiczna.
Dlaczego archeologia jest dla Ciebie – artystki wizualnej, taka interesująca?
Interesuje mnie obieg materii. Od kilku lat zajmuję się ontologiczną wędrówką przedmiotów. Obserwuję w jaki sposób rzeczy zmieniają swój status i czym mogą się stać po swojej „śmierci” tzn. wtedy, kiedy już nie służą człowiekowi. Fascynujące są dla mnie warstwy ziemi i kurzu, które są przestrzenią do zachowania i konserwacji przeszłości, ale też miejsca, które jeszcze nie są zbadane. Dlatego mam ogromną nadzieję, że projekt „archeologiczny” w Domu Utopii będzie kontynuowany i nie zakończy się wraz ze „Sztuką do rzeczy…”.
Patrycja Orzechowska – artystka wizualna, autorka książek artystycznych. Posługuje się szerokim wachlarzem mediów, od fotografii i kolażu po instalacje i ceramikę. Absolwentka grafiki na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. W swoich ostatnich realizacjach zajmuje się głównie OOO (ontologiczną wędrówką przedmiotów), obiegiem materii i relacją ludzie-przedmioty. Tworzy obiekty, w których łączy znalezione przedmioty z protetyczną ceramiką. Zaciera granicę między materią ożywioną a nieożywioną. Jednocześnie pracując na resztkach, na gotowych przedmiotach i na ludzkim ciele uprawia fizyczny i mentalny recykling.
Projekt dofinansowano ze środków Gminy Miejskiej Kraków.
Fot. Dom Utopii