Małgorzata Wach: „Tu powstaje kombinat-kolos i miasto-labirynt. Wykuwa się tu także nowy człowiek – produkt nieudany i popsuty” – tak zapowiadano „Bestiariusz nowohucki”, który był Twoim debiutem literackim. Główną bohaterką książki była Nowa Huta. Wróciłaś do niej po czterech latach, żeby pracować nad sztuką o Teatrze Nurt. Dlaczego?
Elżbieta Łapczyńska: Zostałam zaproszona do współpracy nad tym projektem przez Małgorzatę Szydłowską, dyrektorkę Domu Utopii. Najpierw bardzo się do tego projektu zapaliłam, a potem zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle mam coś jeszcze do dodania na temat tej Nowej Huty.
Dlaczego?
Pomyślałam, że może się już na ten temat wypisałam.
Sztuka pt. „Nurt” jednak powstała, 25 sierpnia na dachu Domu Utopii odbyło się performatywne czytanie w wykonaniu profesjonalnych aktorów i amatorów, czyli w składzie, który charakteryzował również sam Nurt. Wśród profesjonalnych aktorów znaleźli się: Hanna Bieluszko, Barbara Jonak, Dominik Stroka i Jerzy Światłoń. W roli aktorów-amatorów wystąpili pracownicy Łaźni Nowej i Domu Utopii: Katarzyna Białooka, Małgorzata Rapacz, Łukasz Gąsowski, Łukasz Kolender i Tomasz Talerzak. Muzykę na żywo wykonywał Dominik Strycharski.
Obrazowo mówiąc, im bardziej zaczęłam się zagłębiać w tę historię, tym bardziej ten „Nurt“ zaczął mnie porywać. Przede wszystkim zaciekawiło mnie to, dlaczego na temat tak ważnego zjawiska, jakim był pierwszy, robotniczy teatr w Nowej Hucie jest tak mało informacji. Poza tym, że mała scena w Teatrze Ludowym nosi nazwę „Nurt”, to innych śladów dotyczących tego teatru właściwie w Nowej Hucie nie ma.
Skąd w takim razie czerpałaś informacje pracując nad tekstem?
Na szczęście została książka „Nurt. Opowieść o pewnym teatrze” napisana przez Jana Kurczaba, który powołał „Nurt” do życia. To przede wszystkim z niej czerpałam wiedzę pracując nad sztuką. Udało mi się dotrzeć również do kilku innych tekstów i opracowań, ale nie miały one jednak większego znaczenia w mojej pracy.
Książka jest jedną z bohaterek Twojej sztuki. Nazwałaś ją „Białym krukiem”.
Bo tak naprawdę ona jest dzisiaj białym krukiem. Zostało już niewiele egzemplarzy. Nawet jeśli gdzieś jeszcze leżą zakurzone na półkach, to nie sądzę, żeby ktoś po nie w ogóle sięgnął, nie wiedząc, czym ten „Nurt” w ogóle był. Rzecz w tym, że jeśli ten biały kruk zaginie, to wraz z nim zniknie ślad po aktorach, aktorkach i całej tej pracy u podstaw, jaką wykonał Kurczab.
Egzemplarz, w oparciu o który pracowałam, dostałam od Małgorzaty Szydłowskiej, która wspólnie z Bartoszem postanowiła przywrócić pamięć o tym teatrze, a właściwie ciekawym zjawisku artystycznym i socjologicznym, którym Nurt w rzeczywistości był. Małgorzata zwróciła mi uwagę na ciekawą analogię: Łaźnia angażuje aktorów amatorów, włącza lokalną społeczność, jakoś oddolnie animuje nowohucką kulturę, tak jak Nurt w latach 50. A najciekawsze jest to, że budynek tego pierwszego teatru stał prawie w tym samym miejscu, w którym dziś stoi Łaźnia. Byłoby go widać z dachu Domu Utopii, na którym odbyło się czytanie sztuki.
Wróćmy do samego Nurtu. Czy jest coś, co Cię w tej historii szczególnie zaciekawiło?
Na początku na pewno pojawiło się pytanie, czego robotnicy szukali w teatrze dla siebie. Dlaczego chcieli grać, a potem wznieść budynek i kosztem wolnego czasu w nim działać?
Potrafisz na to pytanie odpowiedzieć?
Tak naprawdę ten teatr był na początku ważny dla garstki ludzi, ale – jak wynika z książki – po pewnym czasie tych osób zaczęło się robić coraz więcej i więcej, a po premierze pierwszego przedstawienia na próbę zgłosiło się 80 osób.
Nurt cieszył się ogromnym zainteresowaniem nie tylko ze strony potencjalnych artystów, ogromna frekwencja była również na widowni, kiedy teatr już zaczął w pełni działać.
W jednym z nagrań Polskiej Kroniki Filmowej z 1972 roku wypowiadał się Szczepan Brzeziński, robotnik, który budował Nową Hutę. Wśród licznych tematów pojawił się m.in. Teatr Nurt. Brzeziński opowiadał, że barak powstał pośrodku pola i aby do niego dojść niemal tonęło się w błocie, a mimo to na spektaklach pojawiały się tłumy. Komu nie udało się wejść do środka, oglądał sztukę przez okno.
Czytając książkę Kurczaba, doszłam w pewnym momencie do wniosku, że najciekawsze jest w niej to, co zostało przez autora przemilczane. Dlatego zaczęłam sobie pewne rzeczy „domyślać”. Nurt stał się pewnego rodzaju zjawiskiem. Kiedy w latach 60. zrobiono w Nowej Hucie badania socjologiczne, okazało się, że teatrem jest zainteresowanych około 13 procent ówczesnych mieszkańców. Dzisiaj to zainteresowanie utrzymuje się w Polsce na poziomie 2-3 procent. Badań na temat tego, jak to wygląda w Nowej Hucie wprawdzie nie ma, ale można chyba założyć, że są one podobne do ogólnopolskiego trendu. Czy tego chcemy czy nie, teatr się elitaryzuje, stając się inteligencką rozrywką.
Jak myślisz, dlaczego?
Nie czuję się kompetentna, żeby wypowiadać się w roli ekspertki, więc powiem o tym z perspektywy widzki. Pierwszym powodem są – moim zdaniem – względy ekonomiczne. Jeśli bilet do teatru kosztuje 80, 120, czy 140 zł i chcę pójść na sztukę ze swoim mężem, to już się robi naprawdę spory wydatek. Gdybyśmy chcieli pójść na spektakl kilka razy w miesiącu, to musielibyśmy zrezygnować z wielu innych rzeczy, żeby kupić bilety.
Kolejną rzeczą jest obecna „kultura pracy”. Ja to też trochę w sztuce poruszam, że w zasadzie wielu z nas jest dzisiaj klasą ludową pracującą, która nie ma siły po całym dniu czy tygodniu intensywnej harówki uczestniczyć w kilkugodzinnym wydarzeniu, jakim jest spektakl teatralny. Takie jest moje doświadczenie.
Wróćmy do badań, które przytoczyłaś. W spektaklu pojawia się postać socjolożki, która przywołuje statystyki, ale też podchodzi do pozostałych bohaterów w sposób lekceważący. Dotyczy to przede wszystkim aktorów amatorów, których traktuje z góry.
Jak już wspomniałam, takie badania były faktycznie robione, kiedy miasto trochę okrzepło. W rzeczywistości próbowano zbadać, w jaki sposób mieszkańcy, którzy są ludnością napływową ze wsi, stali się mieszczanami.
Postać socjolożki kontrastuje z żywotnością pozostałych bohaterów sztuki, którzy mają bardzo mocne motywacje i historie, aktywujące ich do działania. W przypadku socjolożki, są to tylko suche osądy napisane naukowym językiem, które zawierają pewien element wyższości, ponieważ są pisane z perspektywy uniwersyteckiej.
To było dla mnie niezwykle inspirujące. Od początku wiedziałam, że ten głos musi się w tej historii pojawić i stać w kontrze do pozostałych postaci.
W centrum sztuki stawiasz jednak Jana Kurczaba, inżyniera chemika, felietonistę, pisarza i reżysera, który ten teatr założył. Kim jest dla Ciebie ta postać?
Najbardziej interesujące było dla mnie to, czego w tej grubej, bo liczącej ponad 500 stron, książce nie ma. Czyli osobistej historii Kurczaba, która mogłaby nam pomóc w zrozumieniu, dlaczego on ten teatr w Nowej Hucie w ogóle stworzył i jaka była jego wewnętrzna motywacja.
Jan Kurczab w rzeczywistości nazywał się Arnold Zimmentstark i był Żydem. Nazwisko Kurczab otrzymał, kiedy udało mu się zdobyć w czasie wojny aryjskie papiery. Po wojnie postanowił już przy tym nazwisku pozostać. Wojnę udało się też przeżyć jego żonie i córce, ale Niemcy zamordowali jego matkę i trzy siostry.
Śladów tej wojennej historii nie znajdziemy w żadnym miejscu książki o Nurcie, a przecież to musiało naznaczyć całe jego późniejsze życie. Podczas pisania sztuki próbowałam postawić pytanie, jaki to miało wpływ na powstanie samego Nurtu.
Być może wojna była dla Kurczaba tak ogromną traumą, że ją po prostu ze swojego życia wyparł. Podobnie stało się to w przypadku wielu innych osób, nie tylko żydowskiego pochodzenia.
Co nie znaczy, że te wydarzenia nie miały na nich wpływu. Myślę, że było wprost przeciwnie, tzn. miały jeszcze większe znaczenie, bo przeszłość, która nie jest odkryta i wypowiedziana, ma ogromny wpływ na to, kim się stajemy.
W książce czytamy, że barak, w którym powstał Nurt, został zbudowany z „poniemieckich desek”. Zastanawiam się, jak się czuł Kurczab, patrząc, jak ta budowla powstaje?
W swojej sztuce poszłam o krok dalej i zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy te „poniemieckie deski” nie pochodziły z kobiecego obozu pracy, który podczas wojny funkcjonował na terenie, na którym powstała Nowa Huta, o którym zresztą również mówi się bardzo niewiele.
A może Nurt był dla Kurczaba jakąś formą autoterapii? Może próbował się w ten sposób zmierzyć z wewnętrznymi „demonami”? Co w pewien sposób sygnalizujesz w swojej sztuce.
Ja te pytania zadaję wprost. Wkładam je w usta nie tylko samemu Kurczabowi, ale również aktorce Basi, która się w „Nurcie” pojawia i która podobnie jak Kurczab miała żydowskie korzenie. Wydaje mi się jednak, że Kurczab wcale nie chciał się z niczym mierzyć, wręcz przeciwnie, dla mnie jego aktywizm był formą eskapizmu.
„Ja się w przeszłości nie taplam. Wie pan o tym” mówi Basia, ale Ty ją i Kurczaba jednak do tego „taplania” trochę przymuszasz.
Robię to, próbując zrozumieć, od czego mogli uciekać w teatr. Mam takie wewnętrzne przekonanie, że gdyby Kurczab nie miał tak dramatycznych wojennych doświadczeń, to ten teatr by po prostu nie powstał. Może to intensywne zaangażowanie w jakiś sposób pomagało mu odsunąć od siebie doświadczenie wojny?
W Nowej Hucie było bardzo wielu ludzi, którzy ukrywali po wojnie swoją tożsamość. Wśród nich byli nie tylko Żydzi, ale też dawni żołnierze, którzy należeli do AK i próbowali „zniknąć”, żeby nie dopadło ich UB. Były też osoby mające za sobą niechlubną przeszłość, którą próbowały za sobą zatrzeć. W tym ogromnym tyglu, jakim w latach 50. była Nowa Huta, łatwo się było zgubić.
Chciałabym jeszcze na chwilę wrócić do tego baraku z „poniemieckich desek”.
Bardzo proszę.
Pracując nad sztuką, w pewnym momencie pomyślałam, że deski, z których zbudowano ten teatr, w jakiś sposób budowały również nową kondycję człowieka – robotnika, który może realizować się poprzez sztukę. Tylko że to budowanie nowego człowieka odbywało się poprzez deski nasiąknięte śmiercią, grozą i tym wszystkim, od czego Kurczab i wielu innych ludzi próbowało po wojnie uciec. W rzeczywistości nie było to jednak możliwe, bo przeszłość prędzej czy później ich dopadała, choćby w postaci tych „poniemieckich desek”.
Zastanawiałaś się nad tym, dlaczego robotnicy budujący Nową Hutę w ogóle zaangażowali się w teatr? Wśród aktorów Nurtu byli m.in. murarze, elektryk i sprzątaczka. Wielu z nich nie miało wcześniej nic wspólnego ze sztuką.
Mam na ten temat kilka różnych przemyśleń. Pisząc o Hucie, nie tylko w sztuce, ale również w „Bestiariuszu nowohuckim”, który na początku przywołałaś, cały czas miałam poczucie, że napływający do Huty ludzie wbrew całym tym propagandowym przekazom nie mogli być tacy superenergiczni i superentuzjastyczni. Właśnie dlatego, że każdy z nich w mniejszym lub większym stopniu był naznaczony wojną.
Wielu z nich było poranionymi ludźmi, którzy raczej uciekali, niż mieli energię do budowy czegoś nowego. Mimo ogromnego entuzjazmu i zapału, jaki Kurczab starał się przedstawić w swojej książce, nie mogę się od tego myślenia uwolnić.
Znamienne jest chyba też to, że w kolejnym wydaniu Kurczab zmienił tytuł „Nurt…” na „Kronikę serdeczną”.
To mnie też zastanowiło. Zresztą, kiedy zaczęłyśmy rozmowę, zamiast „Kronika serdeczna” powiedziałam, że wspomniana książka nosiła tytuł „Sielanka”, co chyba też jest dość znamienne. Ta książka nosiła wszelkie cechy literatury propagandowej i jej entuzjazm był jak dla mnie wynikiem przyjętej stylistyki. Wydawało mi się wręcz, że była to forma wyparcia wojennych doświadczeń. Być może jestem w błędzie, ale tak to odczytałam.
Wróćmy jeszcze do pytania o to, dlaczego robotnicy się zaangażowali w teatr.
Myślę, że część osób miała potrzebę spróbowania się w czymś, co jest inne od codzienności. Większość z nich faktycznie pochodziła ze wsi i nie miała wcześniej kontaktu z teatrem, ale może byli też tacy, którzy angażowali się w jakieś inne formy sztuki np. śpiew albo taniec w swoich poprzednich miejscach zamieszkania. A może wiadomość o tym, że w Nowej Hucie powstaje teatr, rozbudziła w nich ciekawość i stało się to dla nich na tyle interesujące, że postanowili w tym teatrze zostać.
Bardzo żałuję, że nie możemy ich wszystkich już o to zapytać, ale możemy np. zapytać dzisiejszych aktorów-amatorów, którzy na co dzień wykonują zupełnie inne zawody, czym dla nich jest teatr. Skąd taka potrzeba, żeby w nim uczestniczyć? Do takich osób, należała np. moja babcia.
Opowiedz o niej, proszę.
Babcia była suwnicową w Kombinacie. Do Huty przyjechała z podkrakowskiej miejscowości – Głogoczów, kiedy była już z dziadkiem w ciąży. W Hucie urodził się mój wujek, a potem moja mama.
Babcia nie miała może ambicji profesjonalizacji w dziedzinie aktorstwa, ale czuła, że ma talent i chciała go realizować. Była osobą z bardzo dużą charyzmą. Chętnie angażowała się w różnego rodzaju wydarzenia kulturalne w Nowej Hucie, bywała wodzirejką na zabawach. Ja też w jakiś sposób utożsamiam się z amatorami. Lubię brać udział w akcjach teatralnych, do których są zaangażowani amatorzy i amatorki.
Jesteś w stanie powiedzieć, dlaczego?
Bardziej niż odpowiedź, nasuwają mi się kolejne pytania. Może robię to, dla jakiegoś ubogacenia swoich doświadczeń? Jestem ciekawa tego, co się we mnie pojawi w nowej sytuacji? Jak się będę w tym czuła? Jak się zmienię dzięki temu?
Proces twórczy jest przecież jakiegoś rodzaju niewiadomą. Pracując nad tekstem czy rolą nie wiemy, dokąd nas ta praca zaprowadzi i co nowego w sobie odkryjemy. Może podobna ciekawość towarzyszyła amatorom, którzy zaangażowali się w Nurt?
Kiedy ogłosiliśmy, że w ramach Odysei Nowohuckiej odbędzie się performatywne czytanie sztuki na temat Teatru Nurt, na początku wydarzenie nie spotkało się z jakimś dużym zainteresowaniem. Jak myślisz, dlaczego?
Teatr Nurt nie należy do kanonu nowohuckich mitów m.in. dlatego, że jest bardzo mało zbadany. Wydarzenia, które należą do nowohuckiej mitologii, takie jak np. strajki, są doskonale udokumentowane. Nadal żyje wielu świadków tych wydarzeń, których wspomnienia są zarejestrowane i utrwalone w zbiorowej pamięci. Doskonale znane i udokumentowane są też początki Nowej Huty, nad czym pracowała ogromna, propagandowa machina. Teatr Nurt został niemal całkiem zapomniany. Gdzieniegdzie pojawiają się jakieś wzmianki, ale moim zdaniem to zdecydowanie za mało, żeby wskrzesić pamięć o tym projekcie.
Gdyby zniknęła książka, którą napisał Jan Kurczab, to ta historia by w ogóle nie przetrwała, a co za tym idzie, nie powstałaby również sztuka na ten temat. Mam nadzieję, że nasz spektakl będzie początkiem przywracania Nurtu do nowohuckiej pamięci.
Elżbieta Łapczyńska – z wykształcenia filozofka, z zawodu copywriterka. Za swoją pierwszą książkę, „Bestiariusz nowohucki”, czyli surrealistyczną powieść o Nowej Hucie lat 50., otrzymała Nagrodę Conrada, nominację do Nagrody Nike, Paszportów „Polityki” i Nagrody Literackiej Gdynia. W tym roku ukazała się jej druga książka pt. „Mowa chleba”, opowiadająca o Rumunii lat 80. Transowa opowieść, która zabiera czytelników do wnętrza ciała, ukazując, że to, co fizjologiczne, jest polityczne.
Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski – w programie Patriotyzm Jutra 2024.
Fot. Artur Rakowski